Prawo jazdy nie jest wydawane automatycznie. Można zdać egzamin na prawo jazdy i nigdy nie odebrać dowodu tych umiejętności w postaci prawa jazdy. Zdane prawo jazdy uprawnia do złożenia wniosku w odpowiednim wydziale komunikacji wraz ze zdjęciem. Pamiętaj, aby zdjęcia do prawa jazdy spełniały wymogi formalne określone w dokumencie. Ostatnio nie zdałem prawko po raz 5 i chciałbym się odstrzelić. Błędy, które popełniam na egzaminie praktycznym nigdy mi się praktycznie nie przydarzały na dodatkowych godzinach jazdy. Moi rodzice wciąż chcą żebym zdawał ale ja powoli już mam dość. Moje poczucie samowartosci spadło praktycznie do zera. Zapamiętaj mnie Nie polecane na współdzielonych komputerach. Zaloguj się Zdałem egzamin, mam prawo jazdy !! Vay Tiền Nhanh. Pod adresem internetowym można znaleźć osiem porad, jak egzaminatora wprawić w szampański napady trwogi na myśl o surowym egzaminatorze, kodeksie drogowym, znakach zakazu, nakazu i testach? Twoje troski znikną dzięki łódzkim instruktorom, którzy z myślą o zestresowanych kursantach założyli stronę internetową z poradami, jak bezproblemowo zaliczyć testy i plac manewrowy. "Egzamin na prawo jazdy to gra. Z jednej strony egzaminator, z drugiej strony - kursant. I to my musimy wygrać ten pojedynek" - w taki sposób autorzy strony zagrzewają do walki kursantów. I doradzają w sprawie powitania, stroju, a nawet tego, co kandydat może zjeść na śniadanie. Fot. Paweł NowakNa dobry początek polecają: "Przywitaj się - magiczne słowo dzień dobry świadczy dobrze o twoim wychowaniu i kulturze osobistej".Lubisz dobrze pachnieć? To dobrze, ale "nie przesadzaj z perfumami żeby nie poddusić egzaminatora (...). To samo tyczy się higieny osobistej czy też rzeczy, które np. zjemy na śniadanie. Prosta sprawa: Załóżmy, że egzaminator nie lubi zapachu czosnku (a kto go lubi) a wy zjecie jego dużą ilość na śniadanie i przy każdym oddechu będziecie podduszać egzaminatora - szansa że będzie się chciał z wami rozstać jak najszybciej przed końcem egzaminu wzrasta drastycznie"."Pamiętaj przychodzisz na egzamin państwowy a nie na popijawę ze znajomymi, nie musisz zakładać garnituru czy żakietu, ale pamiętaj żeby twój ubiór był czysty i schludny (...)"." Kolczyki w nosie, wargach czy tez innych odsłoniętych częściach ciała zarówno u kobiet i mężczyzn szczególnie u starszych egzaminatorów mogą budzić niesmak (nie to pokolenie)".I rada na koniec: "Spróbuj zagadać do egzaminatora - niekoniecznie musi się zgodzić na pogaduchy, ale myślę, że warto spróbować. Rozmowa zbliża ludzi pogłębia interakcje między nimi". Autorzy strony ostrzegają też o "haczykach" egzaminatorów i przedstawiają plan miasta z trasami, którymi najczęściej podążają egzaminacyjne auta. Zbigniew Skowroński, dyrektor WORD w Łodzi, był zaskoczony informacją o istnieniu strony. - Jeśli ona podniesie zdawalność, to super - stronie z entuzjazmem wypowiadają się instruktorzy innych autoszkół w kraju. - Czasy się zmieniają. Jeśli przez internet instruktor może podpowiedzieć coś kandydatom na kierowców, to dobrze. Chyba wzorem łódzkich kolegów też opracujemy taką stronę - zastanawia się Marek Nowak, szef nauki jazdy w Poznaniu. Władysław Drozd z Krajowego Stowarzyszenia Egzaminatorów także nie widzi w poradach dla zdających na prawo jazdy nic złego: - Instruktorzy chcą, aby ich praca zakończyła się sukcesem, dlatego pomagają, jak mogą. A egzaminator też człowiek i nie zależy mu, aby kursantowi zrobić na ofertyMateriały promocyjne partnera Parę ładnych lat temu powiedziałem sobie, że na 30. urodziny kupię motocykl. Ba, nawet gdzieś napisałem to na blogu, ale za nic w świecie nie mogę odkopać tego wpisu. Wtedy ten cel wydawał mi się tak odległy. Jednak czas płynie i nagle okazało się, że mam już 29 lat, a nie posiadam nawet prawa jazdy na kategorię A. Postanowiłem więc, że w tym roku to zmienię! To był mój główny cel na wakacje. Część znajomych rozjechała się po świecie, część jeszcze nie wróciła – wiedziałem, że będę miał trochę więcej czasu. Potrzebowałem czegoś, co zajmie mi umysł i serce. Padło na to prawo jazdy. Po co mi to prawko na motocykl? Dlaczego w ogóle ta kategoria A? Uwielbiam „motory”. Podobają mi się. Ciekawią mnie. W zasadzie od 1 klasy podstawówki do końca liceum na czymś jeździłem. Na początku była to zwykła motorynka – piękna bestia, ale psuła się jak szalona. Później, w 2 gimnazjum przesiadłem się na skuter, który był moim głównym środkiem transportu do dnia, w którym wyjechałem na studia do Krakowa. Wiedziałem jednak, że do jednośladów kiedyś wrócę. Teraz się zastanawiam: czemu tak późno?! Bo lubię mieć cel. Lubię mieć jakieś wyzwanie, niezwiązane z pracą ani podróżami, którym w danym momencie się zajmuję. Bardzo polecam Wam takie podejście do życia. Miejcie zawsze jedną rzecz, którą w danym momencie rozwijacie lub której się uczycie. Coś, czemu poświęcacie się w danym okresie. W skali roku da Wam to kilka nowych umiejętności i doświadczeń. Teoretycznie można w określonym czasie prowadzić kilka takich projektów, ale zwykle takie rozpraszanie się sprawia, że w końcu nie robimy nic. Bo czuję lekkie zmęczenie podróżami w takim wydaniu jak do tej pory. Przez ostatnie 10 lat zjechałem sporo świata. Patroszyłem łososie na Alasce, jeździłem autostopem, łączyłem pracę zdalną z podróżami… Od dłuższego czasu noszę w sobie jakąś potrzebę zmiany. Chciałbym zmienić styl podróżowania i czuję w kościach, że wyjazdy na motocyklu mogą być czymś naprawdę świetnym. Jak wyglądał kurs? Opowiem Wam teraz, jak wyglądał mój kurs na prawo jazdy. Ogólnie rzecz biorąc, wszystko wydarzyło się trochę przypadkowo. Razu pewnego umówiłem się z kumplem na piwo. Pomiędzy kufelkami dobrych, kraftowych piw pojawił się temat motocykli. Okazało się, że Bartek lada dzień zapisuje się na kurs. Poprosiłem, żeby przy okazji zapisał także i mnie. Nie wiedziałem nawet, do jakiej szkoły się zapisuję, ale poczułem, że to jest właściwy moment na decyzję i jeżeli teraz tego nie zrobię, będę to odkładał w nieskończoność. Decyzja podjęta kompletnie w ciemno :) Kilka dni później, okazało się, że zapisałem się do Szkoły Motocyklowej Kraków. Bardzo szczęśliwy przypadek – robienie kursu u nich było świetną przygodą i polecam ją wszystkim. Prawko zdałem za pierwszym razem, ale to nie ma takiego znaczenia. Najważniejsze dla mnie jest to, że na każde zajęcia jechałem z radością, a nie na zasadzie „tylko odbębnić”. Ja się nie mogłem doczekać kolejnych jazd – tak było fajnie. Do tego szkoła kładzie duży nacisk na bezpieczeństwo. Naprawdę bardzo dużo się nauczyłem. Uwaga: Poniżej podaję informacje o kursie, który odbyłem we wrześniu 2018 r. Wiadomo, jak wygląda prawo w Polsce – nie znamy dnia ani godziny, gdy wprowadzone będą nowelizacje. Przed egzaminem upewnijcie się więc, czy nic nie uległo zmianie :) Kurs rozpocząłem w połowie lipca, a egzamin zdałem w drugiej połowie września. Całość zajęła mi więc 2 miesiące. Pewnie dałoby się szybciej, ale w międzyczasie miałem kilka wyjazdów. Z drugiej strony też niczego nie przedłużałem, podszedłem do sprawy raczej „intensywnie”. Jak wyglądał więc cały kurs? Zaczęliśmy od teorii. Na początku miałem intensywny kurs teoretyczny z nastawieniem na motocykle. Po nim od razu zapisałem się na egzamin teoretyczny. Na egzaminie jest 20 pytań ogólnych (czyli też tych, które mają osoby zdające egzamin np. na samochód) oraz 10 pytań specjalistycznych, typowo pod kategorię A. Wiedziałem, że egzamin jest za tydzień i muszę się trochę pouczyć. W sumie poświęciłem kilka godzin na przejrzenie pytań. Raczej nie były to trudne rzeczy. Dopiero mając zdany egzamin teoretyczny, mogłem zapisać się na jazdy. Zrobiłem to w zasadzie od razu, bo bez sensu czekać, skoro mechaniczny rumak wzywa :) Na kursie miałem do wyjeżdżenia 20 h, z czego 12 h to jeżdżenie po placu manewrowym, a 8 h miasto. Skąd ta nietypowa dysproporcja? Ano stąd, że plac manewrowy jest dość rozbudowany i po prostu trudny. Ale o tym za chwilę. Jazdy były naprawdę bardzo fajne. Nie nużyły mnie, nie miałem poczucia „łoooo panie, minęło dopiero pół godziny?!”. Na placu katowałem te ósemki, slalomy i inne. Traktowałem go jak „grę”, w której mam do wykonania różne misje. To w sumie naprawdę dobre porównanie, bo poziom trudności wzrastał z kolejnymi zajęciami. Zmieniano mi motocykle. Zacząłem od jednej 250, potem była jeszcze inna, większa 250, później wreszcie Suzuki Gladius 650. Gdy jeździłem już na Gladiusie, raz na jakiś czas dostawałem inny motocykl – żeby nie przyzwyczajać się do jednego. Po 12 godzinach placu wyjechałem wreszcie na miasto. Pięknie mi się jeździło po mieście. Złapałem dobry kontakt z instruktorem Krzyśkiem, sporo tematów przegadaliśmy (Jak rozmawialiśmy? Otóż przez słuchawki i mikrofon bluetooth w kasku. Rozmawia się bardzo komfortowo). Te jazdy po mieście były naprawdę cenne. Mimo że mam prawo jazdy na samochód od 10 lat, to dobrze było odświeżyć sobie pewne rzeczy. Poważnie mam poczucie, że dzięki temu kursowi jeżdżę dużo lepiej i bezpieczniej. Jako że przerobiłem zasady ruchu drogowego od nowa, jestem teraz cwany i mam włączony „radar” na błędy kierowców. Mogę zawodowo jeździć i wytykać innym błędy: niezatrzymywanie się na zielonej strzałce, przejeżdżanie ciągłej linii, wyprzedzanie na pasach dla pieszych itp. :) No ale wiadomo, wszyscy jesteśmy tylko ludźmi. Dobrym doświadczeniem był też wyjazd na autostradę, gdzie mogłem sprawdzić, jak zachowuje się motocykl przy większych prędkościach (oczywiście w granicach zdrowego rozsądku i granicach przepisu ruchu drogowego). Oj, podobało mi się to! Finalnie wyjeździłem wymagane godziny, zdałem egzamin wewnętrzny i zapisałem się na egzamin. Przed samym egzaminem kupiłem sobie jeszcze jedną godzinę placu, tak żeby nie zdawać go całkowicie „na świeżo”. Jak wyglądał egzamin praktyczny? Miałem przeczucie, że zdam, bo cały tydzień miałem bardzo udany. Czasem mi się zdarza takie pasmo niekończących się sukcesów. Czego się nie dotknę, zamieniam to w złoto. Mimo to był lekki stres. Podchodząc do egzaminu, trzeba mieć długie spodnie, zapinaną kurtkę, rękawiczki, kominiarkę motocyklową i… sznurowane buty. Do poczekalni przyszła pani i spytała, kto na kategorię A na godzinę Zabrała mnie do osobnego pomieszczenia, gdzie miałem czas na przygotowanie się do egzaminu. Pani pomogła mi zapiąć ochraniacze, dostałem kask, po czym przyszedł egzaminator i ruszyliśmy na plac. Dostałem klucze i miałem chwilę na rozjeżdżenie się. Tzn. mogłem zrobić dwa kółka, ale bez wjeżdżania w zadania/pachołki. Chwilę później rozpocząłem egzamin. Pierwsze zadanie – sprawdzenie stanu pojazdu. Miałem sprawdzić światło hamowania, poziom oleju oraz stan łańcucha. Drugie zadanie – przepchnięcie motocykla z jednego miejsca na drugie. Trzecie zadanie – ósemka. Powtórzyć 5 razy. Czwarte zadanie – wolny slalom. Powtórzyć 2 razy. Piąte zadanie – ruszanie na wzniesieniu. Stajesz na górce, wrzucasz bieg i ruszasz. Motocykl nie może Ci „polecieć w dół”. Szóste zadanie (chyba najtrudniejsze) – szybki slalom. Rozpędzasz motocykl i na pewnym odcinku masz zrobić szybki przejazd między pachołkami. Średni czas przejazdu powinien wynosić minimum 30km/h. Robisz dwa przejazdy – jeden z nich musi mieć tę prędkość. Mnie się udało za pierwszym razem, więc kolejny przejazd zrobiłem na luzie – z małą prędkością. Siódme zadanie – ominięcie przeszkody z lewej i prawej strony. Rozpędzasz motocykl. Wjeżdżasz w bramkę, która mierzy Ci czas. Musisz mieć minimum 50km/h na wjeździe. Omijasz pachołki z lewej strony, później to samo z prawej. Wyjeżdżasz drugą bramką. Ósme zadanie – awaryjne hamowanie. Rozpędzasz motocykl do minimum 50km/h, po czym na znak instruktora musisz zahamować we właściwy sposób. Czy te zadania są trudne? Na kursie wykonywałem je bardzo dobrze. Trenowałem na różnych motocyklach, w słońcu i w deszczu. Teoretycznie miałem wszystko opanowane, ale wiecie, jak to jest w takich sytuacjach – łatwo zrobić błąd. Bałem się, że obleje na czymś banalnym. Wykonałem jednak poprawnie wszystkie zadania. Egzaminator wpiął mi mikrofon i słuchawkę. Poinstruował, że będzie mi dawał informacje, gdzie mamy jechać/skręcić, a ja mam tę informację powtórzyć dla potwierdzenia. Wyjechaliśmy na miasto. Ja pierwszy, za mną samochód egzaminatora. Po mieście jeździliśmy ok. 30 minut. Było kilka miejsc (podchwytliwe skrzyżowania czy ulice jednokierunkowe), w których mogłem oblać, ale większość znałem, więc nie było problemów. Wróciliśmy do ośrodka ruchu, egzaminator powiedział, że egzamin jest zdany. Oddałem kask, ochraniacze, wyszedłem z ośrodka, puściłem muzykę w słuchawkach (Haaaajweeej tu heel!) i… podskoczyłem z radości :) Takie sukcesy cieszą bardzo mocno! Cały dzień miałem banana na twarzy :) Co dalej? Odebrałem już nowe prawo jazdy. Dopisane nowe kategorie cieszą oko. Zaczynam też przeglądać internety i czytać o motocyklach. Patrzę na moją mapę zrealizowanych podróży i widzę kilka białych plam… Całe Bałkany aż się proszą o piękną podróż! Szwagry ze Szwajcarii (Soku i Fabian) mają już swoje maszyny: – Kupuj, Maju, i przyjeżdżaj do nas, pojeździmy po szwajcarskich drogach – mówią. Zobaczymy, jak się to wszystko potoczy, ale chciałbym na wiosnę coś sobie kupić. Czuję, że te motocykle to nie chwilowa zajawka, tylko coś, co może być nowym światem do odkrycia. Światem, który pochłonie mnie na dłużej. Nie od razu na wielkie tripy, ale stopniowo, w coraz ciekawsze miejsca. Grzeję się na to jak chłodnica w moim starym Volvo! :) Zrobienie tego prawa jazdy okazało się naprawdę świetną przygodą. Była to dla mnie świetna misja, idealna na wakacje. Szukajcie takich wyzwań, bo one bardzo rozwijają! Dzięki za przeczytanie wpisu. Będę wdzięczny, jeżeli udostępnisz do innym w social media lub napiszesz poniżej w komentarzach, co o tym myślisz. Twoje zaagnażowanie naprawdę dużo dla mnie znaczy.

zdałem egzamin na prawo jazdy i co dalej